czwartek, 29 września 2011

ojjjjjj ale się działo !!!

mama nam się postarzała !!! i wszyscy to świętowaliśmy przy ognisku, które okazało się grillem :)
szalona imprezka zorganizowana przez tatusia i starszego braciszka zgromadziła tłumy i mamusię wprawiła w szok i wzruszenie jednocześnie

mama przy taj okazji uświadomiła sobie, że ma naprawdę wielu ludzi, którzy są dla niej ważni w życiu, tłum, który ją otoczył z okazji urodzin to też nawet nie połowa z nich... i to jest chyba najważniejszy bilans minionych latek - i największe, najmilsze bogactwo

no i oczywiście zaangażowanie "starszych dzieci" w organizację - do dziś mamusię rozczula

jest się z czego cieszyć - tacy faceci !!!

niedziela, 18 września 2011

rysujemy malujemy

i bardzo to lubimy
a mamę przy okazji zadziwiamy

bo Szymo zwykle może i chętny do prac plastycznych ale zdecydowanie talentów w tę stronę nie objawiał (w przeciwieństwie do śpiewania)
któregoś dnia ciocia Zosia przyniosła rysunki jakie dla niej stworzył nasz kolega Szymon-2 ;) czyli jej poprzedni podopieczny
a na tychże rysunkach-samochód z kierowcą, kierownicą i światłami, dom, chmury, deszcz oraz Ciocia, Szymon i jego Tata, słoneczko... wszystko to sobie nasz Szymo obejrzał, popatrzył... a po południu, kiedy też z Basiorkiem siedli do rysowania... hmmm... pojawił się na kartce samochód - z kierowcą, kierownicą i światłami, fachowe z dużą ilością promieni słoneczko, a i deszczowe chmury z padającym deszczem... a dzień wcześniej były zasadniczo maziaje :) ot-wyrosło :)
kolejny dzień był z farbami i tu powstało kilka przemalowanych na wylot dziur - to Basia ;) oraz piękny, wyraźny i nie budzący wątpliwości HELIKOPTER Szyma !!!
i tu kolejny mały szok- Basik popatrzył, popatrzył... i na kolejnej kartce zamiast maziajek na wylot-stworzył coś co da się również podciągnąć pod helikopter, wierne acz lekko nieporadne naśladownictwo pracy brata :) opatrzone dla niedowiarków komentarzem "wrrrrrrrrrrrrrrrrrr" :)

niesamowite jak się ta młodzież nawzajem do działania mobilizuje... a mama pęka z dumy...

czwartek, 15 września 2011

wakacje.....

achhhhh
były były i się skończyły
niestety
z właściwym sobie fuksem zaliczyliśmy prawie dwa tygodnie prze-pięk-nej pogody w przepięknej Wisełce
takie Wiślane wakacje w tym roku-najpierw Wisła potem Wisełka :)
morze było
wielkie fale-wtedy Szym z wrodzoną sobie ostrożnością wycofywał się przy pomocy Pawła na z góry upatrzone pozycje na suchym piasku
a potem fale mniejsze aż do prawie niewidocznych... no i się zaczęło
rękawki do pływania nabyte przez mamę tuż przed wyjazdem... i bieeeegiem w morze aż po nos... i znów na plażę... i znów... i znów...
w tym czasie Basiula uskuteczniała warsztaty z budownictwa i hydrologii zupełnie nie zainteresowana moczeniem swoich książęcych czterech liter w zimnej wodzie
do czasu - bo nadszedł moment, że piasek stał się dla jej książęcej mości za nudny i raczyła zamoczyć się z grubsza po uda - z dziką radochą ale nie tracąc nic z godności :)
Był domek na drzewie - atrakcja niessssamowita dla obydwojga plus tatuś oraz oczywiście stressss dla mamy
no i był batut do skakania nie wiedzieć czemu przez wszystkich zwany trampoliną... czyli jazda - kiedy tylko sprzęt owy pojawiał się na horyzoncie Baś wyrywała do niego z radosnym okrzykiem "op!op!" i jeśli tylko był tam chociaż ułamek dla niej miejsca-ściągnąć ją z powrotem graniczyło z cudem

niestety skończyło się skończyło i zaczęliśmy nieodwołalnie nowy rok szkolno-przedszkolno-nianiowy
Krzychu czuje na karku powiew matury... no chyba bardziej mama czuje, przynajmniej poziom przejęcia obydwojga na to wskazuje
Szym rozpoczął pełnoprawną i wreszcie ze swoim rocznikiem przedszkolną edukację w grupie Kropelek, okupioną pierwszym tygodniem łez i rozpaczy, szczególnie po spotkaniu poprzedniej siostry wychowawczyni... ojjjj było miękko...
na szczęście jest coraz lżej i coraz rzadziej zaczynamy dzień od negocjacji pt: może dziś nie pójdę do przedszkola?

weekend spędziliśmy w Sulistrowicach
wygląda na to, że należy to odnotować jako pierwsze Szymkowe miłosne zawody
bo jeśli kobieta, którą jestem zauroczony spędza ze mną pół dnia, a następnie po przyjeździe koleżanki nagle traci mną zainteresowanie... no to jak to nazwać??
były nawet łzy i cierpienia młodego Wertera... ech kobiety kobiety
cała sytuacja zakończyła się wręcz niebezpiecznie bo desperackim skokiem ze stołu pingpongowego i odwiedzinami na naszym ulubionym już oddziale chirurgii dziecięcej-na szczęście skończyło się stłuczonym jedynie łokciem i zepsutym nieco humorkiem

i pora ruszać w odmęty edukacji czyli nowy przed- i -szkolny rok