czwartek, 17 września 2009

no cóż... pora się tlumaczyć....

mama zaniedbała pisanie TO-TAL-NIE
no to niech się teraz tłumaczy :/

o wyjazdach mogę opowiedzieć sam
ale co potem-to już mama !!!
na początku sierpnia wyjechaliśmy sobie do dziadka do Jeleniej Góry- na caaały tydzień !!! bez tatusia, za to z ciocią Marysią
chodziliśmy na długie spacerki, odwiedzaliśmy znajomych i rodzinkę
poznałem wreszcie kuzynkę Karinę-jest młodsza ode mnie o całe 10 miesięcy, na razie jeszcze nie chodzi, ale niedługo jak zaczniemy razem biegać... ho ho ho !!!
byliśmy w ogródku u jej dziadków i wszystkie górki, dołki, krzaczki i trawki były MOJE !!! nie chciałem usiąść nawet na chwileczkę ...
ciocia zabrała mnie w odwiedziny do swoich kuzynów a tam z kolei był... koń na biegunach !!!
chyba muszę pomęczyć rodziców o coś takiego ;)
mieliśmy też mały incydencik w Jeleniej... wszedłem na wysokie łóżko mojego kuzyna Jaśka... i jakoś tak poleciałem do tyłu na plecy i główkę... niby nic się nie stało poza strachem, ale... godzinę później na spacerze zrobiłem się trochę dziwny... nic mnie nie interesowało, byłem nieco "nieobecny"... no i mama z ciocią po konsultacji telefonicznej z wujkiem Andrzejem zabrały mnie na szpitalny oddział ratunkowy... hmmmm... trzy godzinki czekania :/ obejrzał mnie pan doktor i odkrył świsty i szmery w płucu... przestraszył się, że mogło coś się stać od tego uderzenia w plecy... no i miałem prześwietlenie płuc ... bardzo mi się to nie podobało, narobiłem trochę cyrku... ale okazało się na szczęście, że wszystko jest w porządku :)
w sobotę przyjechał po nas tatuś i wróciliśmy do domku... z przygodami, bo w samochodzie pierwszy raz w życiu zrobiło mi się ... hmmm ... niedobrze ...
mama się martwi czy to oznacza początek choroby lokomocyjnej-mój brat miał to bardzo długo i bardzo się męczył...
no nie wiem...

niecały tydzień później pognaliśmy nad jeziorko-to samo co w zeszłym roku, do Lubikowa- w towarzystwie Hani, Martusi oraz Marysi, Zosi i Mikołaja :) a... no i ich rodziców...
woda to mój żywioł !!! wcale nie chciałem z niej wychodzić, biegałem tam i spowrotem wzdłuż brzegu chlapiąc obficie, przelewałem wodę z jeziora do wiaderek i odwrotnie, kopałem dziury, robiłem babki z piasku ("babo babo...." )
nawet ja zdarzało mi się przewrócić nosem w wodę nic sobie z tego nie robiłem :)
pogoda nam dopisała, tak więc wyjazd był baaaardzo udany
mama wylegiwała się w cieniu z książką, a my z tatusiem i wujkami szaleliśmy aż miło !!!

szkoda, że trzeba było wracać... ale cóż...

wróciliśmy w sobotę 22 sierpnia i jeszcze z Zosią, Marysią i Mikołajem wyciągnęliśmy rodziców do aquaparku
tak na zakończenie wodnych szaleństw... oj też dałem czadu !!! zjeżdżalnia?? a co za problem !!!
potem oczywiście wszyscy spaliśmy jak susełki
i dobrze, bo zostaliśmy tylko z mamą, a tata zabrał ciocię i wujka na pokaz fontanny
następnego dnia miało być zoo... ale jakoś nikt już nie miał siły i skończyło się na spacerku...

cyrk prawdziwy zaczął się od poniedziałku-ale o tym to już mama !!!

no właśnie
w poniedziałek była kontrola jak tam maleńka-pojechaliśmy zdrowi... a po 2 godzinach wracałam z diabelnym bólem głowy i gardła :/ no i się zaczęło...
cebulki, czosnki, miody,malinki i herbatki lipowe poszły w ruch... tydzień przeleżałam z bólem zatok, potem koszmarnym kaszlem... w kolejny poniedziałek było "ostatnie przesilenie" jeszcze... i miało być już po...
ale wtedy zaczęły się bóle brzucha, straszny ból w czasie korzystania z toalety, krwawienie... ogólnie objawy dokładnie jak wtedy, kiedy miałam piasek w nerkach, poza tym, że wyniki ok i brak bólu dołu pleców....
lekarz obejrzał i orzekł, że to już tak będzie do porodu, ze to rozciągające się wiązadła i rozchodzące się kości... no pięknie...
tyle, że było coraz gorzej, w czwartek ledwo byłam w stanie zwlec się z łóżka do wc :/
powtórzone wyniki już dobre nie były a i ból pleców pojawił się... i to jaki :/
po wizycie u urologa (żeby tego dokonać musiałam wziąć zastrzyk przeciwbólowy i rozkurczowy i jechać tam z rozgrzewającym opatrunkiem na plecach....) okazało się, że objawów piasku nie ma lub JUŻ nie ma i powinien pomóc antybiotyk... no trudno, nie było wyjścia...
na szczęście 5 dni wystarczyło, żebym stanęła na nogi i poczuła się jak nowo narodzona !!!
cudownie !!!
teraz już mogę myśleć tylko o zbliżającej się "godzinie zero" :)
a zbliża się wielkimi krokami... od jutra... będzie oficjalnie donoszona ciąża !!! w związku z tym mamy maksymalnie 4 tygodnie żeby zmienić stan 2w1 na rozdwojony !!!

przyjmujemy zakłady-kiedy??

ja stawiam na 24 września-dzień po moich urodzinach... jak pobaluję, to w nocy jedziemy na porodówkę !!!
póki co prawie codziennie mam serię skurczy przepowiadających- to pięknie, bo pozwala mieć nadzieję, że tym razem młode zdecyduje się samo, nie trzeba będzie wyganiać jak braci...

czekamy... :)

Brak komentarzy: