czwartek, 26 lutego 2009

widelec i łyżka

zainteresowały mnie ostatnio te skomplikowane urządzenia domowe
tym razem przedmiotem mojego zainteresowania stał się aspekt ich praktycznego i na dodatek zgodnego z zamysłem dorosłych wykorzystania
bo część artystyczną opanowałem już dawno-to znaczy stukanie nimi w różne przedmioty i powierzchnie, gryzienie i oblizywanie, wkładanie do różnych kubeczków i słoiczków...
zaczęło się parę dni temu od kawałków gruszki wkładanych mi do buzi przez mamę za pomocą widelca
postanowiłem pomóc jej w tym trudnym zadaniu zabierając widelec i próbując najpierw trafić nim w gruszkę a potem gruszką na końcu widelca do dziobka
w 70% mi się udawało :)
resztę pomińmy milczeniem
mama też została nakarmiona
oczy mamy jeszcze obydwoje w komplecie :)

wczoraj natomiast przy jedzeniu jogurtu postanowiłem spróbować jak to właściwie działa z tą łyżeczką... mama pozwoliła mi trzymać ją razem i razem sobie jedliśmy

w związku z tymi wydarzeniami dziś rano zostałem ubrany w mój pancerny plastikowy śliniak z rękawkami, posadzony na krzesełku z blatem i dostałem własną, drugą miseczkę kaszki !!!
mama pomiędzy moimi wysiłkami władowała we mnie swoją porcję, ale ja też trochę trafień miałem
trochę też posprawdzałem praw fizyki
czy kaszka trzyma się miseczki, kiedy ta znajdzie się do góry nogami nad moją głową (mama sprytnie zrobiła strasznie gęstą tą substancję... muszę to jeszcze wypróbować z rosołkiem)
czy walenie łyżeczką w kaszkę powoduje więcej rozbryzgów niż walenie w nią rączką (sądząc z miny mamy tyle samo)
czy można kaszkę rozsmarować dokładnie na swoich rączkach (nie można, zostaje...)

ciężka jest ta praca naukowca...

poniedziałek, 23 lutego 2009

da, bam, am...

to póki co mój repertuar słów, które mają znaczenie
"da" jest chyba najczęściej używanym...
może częściej byłoby "am" ale zanim powiem- już mam dzioba zatkanego tym, co aktualnie pochłaniam... bo jeść-to ja lubię....

dawno z mamą tu nie pisaliśmy znowu, ale ona zwala to na mnie-że nie daję im się wyspać to i wena padła....

a z tym spaniem to rzeczywiście afera... wszystkie naraz trójki ząbate meczą moje dziąsełka, do tego górne czwórki nadal jedynie fragmentarycznie są na wolności... no i męczy mnie to strasznie...
wiercę się w nocy i budzę... a potem wstaję o 6 - przy dobrych wiatrach, bo wczoraj to o 4.... i już szans żadnych na spanko
w dzień walczę ze snem jak się tylko da...
ja tam jestem wyspany, ale mamusia jakaś taka "nie ten teges".... czemu....?

niedziela, 15 lutego 2009

spanie?? nie nie nie ...

pokręciło mi się z planem dnia...
ostatnio sypiałem około 10 rano tak godzinkę-półtorej i potem już nie chciałem drugi raz zasnąć, za to byłem marudny pod wieczór
no i mamusia sprytnie wymyśliła, że mi to spanie przestawi na trochę później ...
dwa dni walczyła, przetrzymała moje zasypianko koło 10, kładła mnie po zupce, po 12
ale się zbuntowałem
co mi będą mieszać w moich planach !!!
teraz nie chcę spać wcale !!!
padam, płaczę, zasypiam na stojąco albo na krzesełku do karmienia... ale połozyć się nie dam-walczę !!!
chcieli to mają :/

piątek, 13 lutego 2009

chorujemy :(

najpierw tydzień temu mama pojechała na jakąś budowę z przeziębionym panem fachowcem...
wróciła zła, że się zarazi... no i dwa dni później już była rozłożona na łopatki przez wirusiska...
ale ja się trzymałem dzielnie
trzymałem trzymałem ... do przedwczoraj....
no i mamy dwa katary :(
tatę też już zaczyna boleć gardło :( tylko on się nie przyzna przecież...
na dworze plucha na zmianę z mokrym śniegiem i wiatrzyskami-no to siedzimy w domku...a to oznacza, że się nuuuudzęęęęę i maruuuudzęęęęę
pod wieczór wszyscy mamy już troszkę dość :/
nocki też nienajlepsze... trudno spać spokojnie z zatkanym noskiem...
za to nauczyłem się, że taki przyrząd do czyszczenia noska mimo, że to nic przyjemnego-pomaga... i pozwalam bez sensacji nosio sobie oczyścić... mama mówi, że jest ze mnie dumna :)

sobota, 7 lutego 2009

gadam !!!!

no może to lekka nadinterpretacja... ale z dotychczasowego "babababa" i "mamamama" zrobiły się różne "tatatata", "agggaaaa", "kakaka", "ati"
kotek robi "au" piesek "auuauuu" no a tygrysek "auuu"
czyli po opanowaniu chodzenia...biegania właściwie... biorę się za mowę :)
powoli.... ;)

wtorek, 3 lutego 2009

i znowu urodziny...

zwariowali ci rodzice
to był mój trzeci pierwszy tort :) tym razem w kształcie kotka :) mama zaszalała :)
tym razem odwiedziła mnie rodzinka i świętowaliśmy wspólne moje i mojego brata urodzinki
nie mogły przyjechać tylko babcie, bo obie akurat chore... no ale chyba na tym koniec tegorocznego obchodzenia moich urodzin... ??
ja wiem, że rodzice cieszą się, że jestem już taaaaaki duży... no ale ile można tych prezentów i życzeń przyjmować.... :D
wujek Piotrek nauczył mnie nowej zabawy
siedziałem sobie na blacie w kuchni i przerzucałem mandarynki z jednej miski do drugiej... i od nowa... i jeszcze raz... tak z pół godzinki :) mama zdążyła usmażyć w tym czasie górę kotletów :)
teraz odpoczywamy po maratonie urodzinowym :)